poniedziałek, 24 października 2011

ABADDON Schizofrenia pokolenia

Wywiad z Tomkiem Dornem - perkusistą Abaddonu z BRUMu - 10.10.1995 czyli 5 lat przed reaktywacją grupy. Dzięki Krystian za przepisanie.

ABADDON Anioł miasta, Anioł ZAGŁADY

Nie sposób pisać o polskim punk-rocku lat 80. nie wspomniawszy o bydgoskim ABADDONIE. Nagrania z ich jedynej świetnej płyty "Wet za Wet" do dziś są porywające, powalają swym huraganowym brzmieniem. Na tle innych punkowych dokonań tamtych lat wydają się najbardziej mroczne i posępne.
BRUM:
Nasze punkowe zespoły lat 80. wybierały sobie nazwy zaczepne,prowokacyjne, pośród nich ABADDON brzmi jakoś szczególnie poważnie. Czy taka właśnie nazwa najlepiej oddawała Wasze ówczesne nastroje?
TOMEK DORN:
To były takie czasy, że człowiek o niczym innym nie myślał, tylko o tym gnoju, który panował wszędzie dookoła, wciskał się do głowy działając jak pranie mózgu. Myślę że wtedy nazwa nie była przesadzona, była adekwatna do tego, co robiliśmy, jak się zachowywaliśmy, do tekstów, które śpiewaliśmy. Przez pierwszy rok istnienia zespół nazywał się PARTYZANTKA MIEJSKA. Przyniosło nam to kłopoty z cenzurą, stwierdziliśmy, że jeśli chcemy dalej pociągnąć, grać koncerty, trzeba znaleźć inną nazwę. Padła propozycja że może coś z Biblii i znaleźliśmy ABADDONA.

BRUM:
Czy to był wasz pierwszy zespół?
TOMEK DORN:
Pierwszy poważny. Wcześniej każdy coś robił, ale to była raczej nauka, poszukiwanie właściwych ludzi. W 1982 roku spotkaliśmy się w naszej pierwszej sali prób - znajomy zaprosił nas do klubu, w którym pracował, było tam trochę sprzętu
BRUM:
Jak trafiliście na scenę ogólnopolską?
TOMEK DORN:
Myślę, że pierwszym człowiekiem, który w ogóle zauważył tę kapelę i namówił nas na wyjazd do Jarocina był Grzegorz Ciechowski. Zgłosiliśmy się do konkursu w 1983 roku a potem znowu w 1984.

BRUM:
W Jarocinie zdobyliście wyróżnienie, czy jakiś sposób. Wam to pomogło?
TOMEK DORN:
Oprócz tego, że można było zagrać dla masy ludzi, Jarocin nic nie dawał. O koncerty dbaliśmy sami
BRUM:
A jak udało wam się wyjechać do Jugosławii?
TOMEK DORN:
Zaczęło się od tego, że w naszym mieście dostaliśmy przydział na wyjazd na międzynarodowe warsztaty muzyczne do Wenecji koło Żnina. Poznaliśmy tam Jugosłowianina Petera Barbarica Kiedy nas usłyszał, powiedział: "Panowie musicie, przyjechać do Jugosławii tam jest muzyka dla Was". Załatwił nam zaproszenia za pośrednictwem jakiejś organizacji muzycznej. W tamtych czasach ciężko było wyjechać z Polski, szczególnie, że byliśmy wojskiem, a nasz wokalista właśnie odrabiał wojsko. Paszporty zdobyliśmy szybko dzięki jednej znajomej panience, która pracowała w Urzędzie Miejskim i sypiała z jakimś SB-kiem. Kobieta lubiła te sprawy, więc pasowało jej, że mogła przy okazji jeszcze komuś pomóc.

BRUM:
Wiosną 1985 roku w Jugosławii nagraliście płytę...
TOMEK DORN:
I to z biegu, na drugi dzień po przyjeździe. Sesja odbyła się w małym, ale nieźle, jak na tamte lata wyposażonym studiu, w Ljubljanie. Wszystko zorganizował Barbaric. Płyta była gotowa po dwóch dniach. Pierwszego dnia nagraliśmy "na setkę" cały materiał drugiego został on trochę upiększony. Nagranie kosztowało 20$.
BRUM:
"Wet za Wet" jeszcze dzisiaj robi wrażenie swoim czadowym brzmieniem...
TOMEK DORN:
Byliśmy po raz pierwszy w profesjonalnym studiu i dopiero podczas nagrywania zrozumieliśmy jak naprawdę chcemy brzmieć. CINC, realizator, który z nami pracował, miał doświadczenie w nagrywaniu ostrej muzyki i sporo nam pomógł. Widać było, że angażuje się w to co robi.

BRUM:
W 1986 roku we Francji ukazała się Wasza płyta "Wet za Wet". Czy otrzymaliście jakieś propozycje koncertowe z zagranicy?
TOMEK DORN:
Płyta ukazała się najpierw we Francji, a później w Stanach i w Kanadzie. Jedyną propozycją było zaproszenie na festiwal Roskilde do Danii, ale tym razem wyjazd z Polski już nam się nie udał.
W tamtych czasach ciężko się było przebić nawet przez Urząd Miasta. Nic nie można było poradzić, mogłeś najwyżej rozpłakać się z bezsilności, albo iść się uchlać. Jedyną satysfakcją było to, że nasza muzyka dociera do ludzi na świecie. Natomiast do nas sygnały ze świata nie docierały wcale, albo dostaliśmy wydany w Finlandii zin, gdzie były całokolumnowe artykuły o MOSKWIE i o ABADDONIE. Przez pewnie czas pisali ludzie z "New Wave", informowali ile pieniędzy trafi na nasze konta. Tyle, że nagle kontakt urwał się, a pieniędzy nie zobaczyliśmy do dzisiaj. Jak zwykle na płycie zarobili wszyscy, tylko nie kapela.

BRUM:
Czy były plany wydania Waszej płyty w Polsce?
TOMEK DORN:
Zgłaszali się do nas ludzie zainteresowani wydaniem, ale gdy przychodziło do konkretów, tracili zapał. "Wet za Wet" ukazał się w Polsce dopiero w ubiegłym roku (1994) i to jedynie na kasecie. Myśleliśmy oczywiście o nagraniu kolejnej płyty w Polsce. Nie zainteresowała się nami żadna firma, a sami nie mieliśmy pieniędzy na profesjonalne studio. Po ABADDONIE zostało w sumie około 150 nienagranych kompozycji. Szkoda, że skończyło się na nagraniu jednej płyty, i w dodatku za granicą.
BRUM:
Nagrania ABADDONU ukazały się jednak na wydanych wtedy składankach "Fala" i "Jak punk to punk"
TOMEK DORN:
NA "Jak punk to punk" weszły numery z sesji jugosłowiańskiej, a na "Fali" znalazł się kawałek nagrany na żywo w Jarocinie. Dowiedzieliśmy się o tym kiedy zobaczyliśmy płytę w sklepie. Nikt z nami nie rozmawiał, nikt nie zapytał o zgodę, nie mówiąc już o honorariach, których oczywiście nie otrzymaliśmy.


BRUM:
Wrażenia jakie wywiera "Wet za Wet" jest również kwestią tekstów. Jak wyglądał ideowy wymiar działalności ABADDONU?
TOMEK DORN:
Teksty pisał najbliższy nasz przyjaciel, którego zresztą traktowaliśmy jak członka kapeli, Arek Kocikowski. Facet był zdecydowanie do przodu. Czuł ABADDONA z zagładą. Pisząc, prowadził swoją wojnę, a my graliśmy po prostu o tym, o czym on pisał. To co on wypowiadał słowami, my wyrażaliśmy muzyką. Według mnie, ideologią muzyka jest grać i robić to dobrze. Nie interesowaliśmy się stylami, otoczką wokół muzyki, ważne było, żeby grać, grać ostro żeby nie była to muzyka środka topowa, bo nie o to przecież chodziło. Żyliśmy wtedy muzyką, była najważniejszą sprawą w naszym życiu. Nikt z nas nie robił nic innego, oprócz grania. To były jeszcze czas, gdy byliśmy na utrzymaniu rodziców. W sali prób spędzaliśmy po kilkanaście godzin dziennie, mieliśmy tam nawet lodówkę, no i pidżamy, bo na próbach graliśmy w pidżamach, zresztą przeciągały się one do późnej nocy. Po prostu mieliśmy kota na punkcie muzyki, tej energii. Nie myśleliśmy wtedy o pieniądzach za granie, najpiękniejsze było to że można było zagrać koncert, na który przychodzili ludzie, tak jak my, spalający się muzyką.
BRUM:
Czy możesz przypomnieć skład ABADDONU?
TOMEK DORN:
Na basie grał LUTEK, na gitarze BENIU, wokalistą był KIKI. Ja grałem na bębnach. W ciągu pięcu lat istnienia skład zmienił się raz. Na początku śpiewał z nami MIREK "WOLF".


BRUM:
Jak doszło do rozpadu zespołu?
TOMEK DORN:
W 1987 roku przyszedł taki moment, ze wszystko siadło. Zaczęło się od konfliktów z BENIEM, który zasypywał nas swoimi kompozycjami i chciał zostać szefem zespołu. Prawdziwy koniec nastąpił kiedy odszedł KIKI. Stwierdził że ma zapalnie strun głosowych i nie może już śpiewać.
BRUM:
Jesteś jedynym z tej załogi, który pozostał przy muzyce...
TOMEK DORN:
Ostatnio spotkamy się często, Ja, LUTEK i KIKI, i rozmawiamy o tym, że warto by znowu zmalować coś czadowego... A ja na stałe, już parę lat temu, zadomowiłem się w VARIETE. W tym zespole, w granie trzeba włożyć całe serce i to bardzo mi odpowiada.W ogóle myślę że te dwa zespoły ABADDON i VARIETE są do siebie bardzo podobne. Może wynika to z atmosfery naszego miasta? Muzyka obu tych kapel dobrze oddaje klimat ciemnych uliczek Bydgoszczy.

Z TOMKIEM DORNEM spotkał się RAFAŁ KSIĘŻYK


poniedziałek, 17 października 2011

SEKCJA-U Chciałbyś wszystko mieć

Najbardziej znana kapela z Ustrzyk to oczywiście KSU. Już w połowie roku 80-tego z ich fanów zaczęły powstawać kolejne zespoły, niektóre efemeryczne, inne grające dłużej. Jednym z nich był założony w 81 roku Splin. Grupa zadebiutowała na początku 82 roku w Toruniu jednakże z różnych względów szybko się rozpadała. Na szczęście na jej gruzach powstała Sekcja-U w składzie: Krzysiek Potaczała, Gibon i Janusz Stańczak. Chłopcy grali punk rocka równocześnie wplatając w swoją muzykę elementy zimnej fali. Formacja w tym składzie również nie przetrwała długo ale potem reaktywowała się pod przewodnictwem Mariusza Kolucha i ze wsparciem tekściarza KSU- Michała Brody.



*****

Sekcja-U - demo
download


sobota, 15 października 2011

DZIECI KAPITANA KLOSSA W każdym mym śnie policjant goni mnie

DZIECI KAPITANA KLOSSA - trójmiejska kapela założona w 1983 roku, istniejąca do 1986 roku. Głównym założycielem kapeli był gitarzysta i wokalista Olaf Deriglasoff, skład uzupełniał basista Sławomir Środek, na perkusji grała Lidia Paszowska (od 1984 roku Deriglasoff).

Grupa zadebiutowała przed publicznością w 1985 w Tczewie podczas "Przeglądu Zespołów Młodzieżowych". W tym samym roku zakwalifikowała się do festiwalu w Jarocinie, gdzie wystąpiła w poszerzonym składzie o grającego na instrumentach klawiszowych Marcina "Stołka" Stolarskiego i saksofonistę Tomasza "Psa" Bachorza. Fragment tego koncertu zespołu i krótki wywiad z jego członkami został uwieczniony przez ekipę Piotra Łazarkiewicza w filmie Fala.


Najsłynniejszym utworem Dzieci Kapitana Klossa jest „Pieśń o bohaterze” czyli humorystyczny utwór poświęcony legendarnej postaci kultowego polskiego serialu „Stawka większa niż życie”. Tym właśnie utworem Dzieci Kapitana Klossa zabłysnęły na festiwalu w Jarocinie Jarocinie 1985 roku. Deriglasoff: "Pamiętam gdy w 1985 pojechaliśmy do Jarocina, na pięć piosenek które pozwolono nam zaśpiewać, trzy obcięła cenzura - ta słodka kurwa, która potrafi nadać swoisty smak życiu każdego artysty. Aby podkreślić wykasowane przez cenzurę miejsca, śpiewałem: LA, LA, LA, LA !!! co przez półdebilnych pismaków "młodzieżowych" (Magazyn Muzyczny) zostało skrytykowane jako nieumiejętność pisania piosenek i w ogóle o co chodzi tym zespołom ? ..". Muzycy znaleźli się w "złotej ósemce", a także zwrócili na siebie uwagę prowadzącego Listę Przebojów w Rozgłośni Harcerskiej Pawła Sito, który na antenie zaczął puszczać ich utwór "Pieśń o bohaterze" nagrany podczas występu na festiwalu "Poza Kontrolą".

Pomimo tych osiągnięć grupa nie wzbudziła zainteresowania w wytwórniach płytowych (sami muzycy próbowali jak okazało się bezskutecznych rozmów z Tonpressem). Deriglasoff: "Nigdy jednak nie udało nam się wejść do studia i już nie mówię żeby ktoś to man proponował, wręcz przeciwnie biegaliśmy za różnymi ważnymi panami i paniami. Zbywali nas, mydlili oczy, itd. Nigdy nie zapomnę naszej wizyty w Stolicy w Tonpressie. Siedzieliśmy pod obitymi skajem drzwiami i obgryzaliśmy paznokcie, a potem mogliśmy już wejść i przeszkodzić panu Proniewiczowi. Z nieobecnym uśmiechem słuchał mojego stremowanego głosu, gdy starałem się zachwalać naszą grupę, a to że koncerty w całym kraju, a to że Jarocin, a że radio i lista przebojów, i że w ogóle to jesteśmy fajowska kapela... wzrok jego błądził po ścianach. Marzyliśmy aby choć jeden nasz kawałek znalazł się na jakiejś składance, może wręcz własnym singlu. Potem daliśmy mu własną taśmę demo i mogliśmy wyjść. Jestem pewien że gdy tylko drzwi za nami się zamknęły, wrzucił tą taśmę do kosza."

Dzieci Kapitana Klossa funkcjonowały dalej grając koncerty organizowane m.in. przez Waldemara Rudzieckiego – wokół którego skupiała się wówczas Gdańska Scena Alternatywna. W tym czasie między muzykami zespołu zaczęło narastać napięcie, które w efekcie położyło kres jego istnieniu w kwietniu 1986. Deriglasoff: "To było związane z bardzo nieprzyjemnym zajściem w zespole, które miało podłoże czysto osobiste. I ja nie widziałem możliwości pracowania z tymi ludźmi (...). Mogłem wymienić pewne elementy jako tzw. lider. Mogłem po prostu zmienić muzyków i grać dalej pod tym szyldem, ale uważałem to za coś ch...go, w związku z czym po prostu rozwiązałem zespół."

Ostatni koncert grupa zagrała w szczecińskim klubie "Trans" trzy miesiące wcześniej. Po jej rozpadzie Olaf Deriglasoff udał się na emigrację do Berlina Zachodniego. W latach dziewięćdziesiątych kapela na krótki okres reaktywowała swoją działalność dryfując w kierunku melodii SKA. W 1993 roku nakładem S.P. Records ukazało się jedyne oficjalne wydawnictwo Dzieci Kapitana Klossa, na którym zarejestrowany był koncert ze szczecińskiego klubu Trans (styczeń 1986 rok). Deriglasoff: "Ze względów historyczno-kronikarskich nie zmieniliśmy niczego w mixie, nie dogrywaliśmy lepiej brzmiących gitar, nie wycinaliśmy pomyłek, nie wypudrowaliśmy brzydkich miejsc. Tak się kiedyś grało, taki był kiedyś sprzęt, tacy byli akustycy i tak już niech zostanie." Na nowo nagrano tylko „Pieśń o bohaterze” z gościnnym udziałem perkusisty Kultu śp. Andrzeja „Szczoty” Szymańczaka.



*****

Dzieci Kapitana Klossa - Jarocin 85
mediafire

Dzieci Kapitana Klossa - Live 85
mediafire

Dzieci Kapitana Klossa - Szczecin 86
mediafire