czwartek, 29 stycznia 2009

SEDES: Zaczęło się od wagarów

Nazwa zespołu rodziła się w bólach. Pamiętam, że padały propozycje typu Cmentarz. Śmialiśmy się, że jak ktoś będzie szedł na nasz koncert, to będzie mówił: "Idę na Cmentarz" - początki Sedesu, legendarnej punkowej kapeli z Wrocławia, wspomina bębniarz Mariusz "Kajtek" Janiak

Jakub Michalak: Co sprawiło, że zainteresowałeś się muzyką?

Mariusz „Kajtek” Janiak: Masz 14, 15 lat, w szkole nie idzie, jak trzeba, rodzice w kieracie pracy nie mają czasu i siły na wychowanie swoich latorośli. Na ulicy jest szaro i ponuro, w sklepach zionie pustką, telewizja to dwa beznadziejnie nudne programy. Wreszcie widzisz, że starszy znajomy z podwórka [„Kucharz” - red.], który ma zszarganą reputację, wszyscy się go boją, jest perkusistą jakiejś bandyckiej kapeli Zwłoki. Przychodzi ci wtedy do głowy myśl: „A może warto w tej beznadziejnej sytuacji młodego chłopaka coś zmienić”.

Sedes powstał na Krzykach, na początku lat 80. Często spotykaliście się pod wieżą ciśnień na Wiśniowej.

Dokładnie. Właśnie tam przesiadywaliśmy. Z kilkoma kumplami, późniejszymi punkowcami, mieszkałem na Wiśniowej. Kucharz kilka bram dalej na Sudeckiej. Był dla nas guru, bo już grał punk rocka, a my byliśmy dopiero na etapie wymyślania sobie ksyw [śmiech]. Nie zapomnę, jak zaraz po wprowadzeniu stanu wojennego spotkaliśmy się w takiej knajpie Wiking na placu PKWN [obecny pl. Legionów - red]. Kupiliśmy sobie po ciemnym piwie - de facto tylko takie było - i zaczęło się przydzielanie pseudonimów. "Kufel" został "Kuflem", bo trzymał akurat kufel piwa. Mnie ochrzczono "Kajtkiem", bo byłem najmniejszy, a "Młody" stał się "Młodym", bo z nas wszystkich był najmłodszy. Byli z nami jeszcze dwaj kumple. "Krokodyl" zyskał pseudo z racji wyłupiastych oczu, a "Niedźwiedź", bo jako jedyny miał skórę. Obaj szybko odpadli, bo nie byli przekonani do grania. My byliśmy bardziej zdeterminowani.

Powiedz jeszcze, skąd pseudo "Kucharz".

To akurat prosta zagadka. "Kucharz", bo bębniarz Sex Pistols nazywał się Paul Cook [cook - z angielskiego kucharz - red.]. Poza tym "Kucharz", bo grał w Zwłokach na garkach?

Punk rock był Twoją pierwszą fascynacją muzyczną?

A skąd. Zaczęło się od wagarów. Spotykaliśmy się u mnie, ponieważ moja starsza siostra była mocno zaangażowana w ruch hipisowski. Zdobywała i nagrywała płyty z muzyką The Who, Jethro Tull, Pink Floyd itd. Wtedy nikt z nas jeszcze nie myślał o punk rocku. Słuchaliśmy nagrań hipisów i z czasem sami chcieliśmy grać. Postanowiliśmy więc zdobyć gitary, tzw. pudła. Miałem to szczęście, że siora pracowała w pracowni instrumentów muzycznych. To ona wykombinowała mi gitarę i struny. Odtąd zaczęły się nasze karkołomne próby ujarzmienia jednej struny, potem dwóch itd.


Początek dość standardowy...

Raczej tak. Po paru szczeniackich przepychankach skład został ustalony. Kufel miał się uczyć grać na perkusji, na chwilę dostał nawet pseudonim "Łycha", bo grając na pudłach kartonowych, łamał drewniane łyżki mojej mamy. My z "Młodym" złapaliśmy za gitary. Odtąd, kiedy to było możliwe, spotykaliśmy się w bramach, na ławkach lub u kogoś w domu. Poznaliśmy trochę bliżej "Kucharza". Jego ojciec miał garaż, w którym odbywały się próby Zwłok. Pewnego dnia zaprosili nas do środka. Usłyszeliśmy tam niesamowite, elektryczne brzmienie gitar. Takie przesterowane i czadowe, bo sami wtedy graliśmy na pudłach. Od razu chcieliśmy zostać punkowcami.

Jak to się stało, że "Kucharz" zaproponował Wam założenie nowej kapeli?

W Zwłokach zaczął się rozłam, byliśmy świadkami, jak kiedyś "Kucharz" pokłócił się z resztą zespołu podczas próby na Dubois. Jakiś czas później zaproponował nam wspólne granie. Tak pozyskaliśmy człowieka, który przejął kontrolę nad naszą muzyczną edukacją. Bo w Zwłokach to właśnie on i "Skuter" mieli największy wpływ na poczynania kapeli.

"Kucharz" najwyraźniej chciał mieć swój zespół, więc odszedł. Dla mnie to był szok, bo miałem go zastąpić na bębnach. W ciągu paru miesięcy stworzyliśmy swój pierwszy program. Odkupiliśmy nawet od Zwłok, za dwa wina, tzw. patyki, piosenkę "Dyskoteki", żeby poprawić stan posiadania naszego skąpego repertuaru.

Wkrótce zaczęły się regularne spotkania u "Kucharza". Któregoś pięknego dnia znudzony naszą muzyczną inercją zasugerował mi, żebym wziął od "Kufla" pałki i usiadł za bębnami, a on będzie grał na gitarze. "Kufel" miał najdłuższe palce, więc dostał w ręce gitarę basową, "Młody" miał śpiewać. I niech ktoś mi powie, że punk rock nie był jedną wielką improwizacją...

A kto tak naprawdę wymyślił nazwę Sedes?

Nazwa zespołu rodziła się w bólach. Jakoś nic konkretnego nie przychodziło nam do głowy, tym bardziej że nazwa Zwłoki była dla nas Rubikonem nie do przekroczenia w sensie ciężaru znaczeniowego. Na tamte czasy była po prostu odjazdowa.

Pamiętam, że padały propozycje typu Cmentarz. Śmialiśmy się, że jak ktoś będzie szedł na nasz koncert, to będzie mówił: "Idę na Cmentarz". Lecz pewnego jesiennego wieczoru "Kufel" z "Kucharzem" wykombinowali kasę na wino i po szybkim opróżnieniu paru flaszek szli ulicą Sztabową. Na chodniku leżał zdezelowany sedes. Zaczęli go kopać i dokopali deskę sedesową do ulicy Drukarskiej. Byli pewni, że to będzie dobra nazwa.



Pamiętasz pierwszy koncert Sedesu?

To było na Psim Polu. Nie przypomnę sobie, w którym dokładnie miejscu. Wiem, że odbyło się to w plenerze, na górce otoczonej dziesięciopiętrowymi blokami, dokładnie w sobotę 10 maja 1981 roku. Był to nie lada wyczyn, biorąc pod uwagę, że dzień wcześniej hucznie obchodzono 36. rocznicę zwycięstwa wielkiej Armii Czerwonej i jej sojuszników nad faszystowskimi Niemcami. Zagrały Zwłoki, Sedes i parę innych kapel, których nazwy wyleciały mi już z głowy. Byliśmy bardzo podekscytowani występem przed publicznością, składającą się z parędziesięciu punkowców i setek wkurzonych mieszkańców osiedla. Drugi koncert odbył się miesiąc później. To był Muzyczny Start w parku Południowym. Zostałem uznany za najlepszego bębniarza. Zostawiłem w pokonanym polu jakiegoś jazzmana, którego nazwiska też już nie pamiętam.

Punkowy bębniarz na dorobku lepszy od jazzmana, jakim cudem?

Próby miały się zacząć w południe, ale jakoś nikt nie wiedział, gdzie jest sprzęt muzyczny i kiedy dojedzie. Stała tylko perkusja. Taka duża, piękna Tama. Organizatorzy wpadli na pomysł, żeby przeprowadzić konkurs na najlepszego bębniarza. Było nas trzech. Miałem pietra jak cholera. Umiałem tylko jeden rytm i jedno przejście, które albo mi wychodziło, albo nie. To był coś jak rosyjska ruletka. Migałem się, jak mogłem, ale kiedy moi poprzednicy, w tym jakiś jazzman, skończyli swoje oszałamiające solówki, punkowa gawiedź wcisnęła mnie na scenę. Patrzyłem błagalnie na "Kucharza". Ten mi szepnął na ucho: "Graj tu-ci, tu-ci i przejście". Wierzył we mnie, myślałem. Zagrałem, pocąc się niemiłosiernie całe pół minuty. Punkowcy odstawili pod sceną pogo. Później organizatorzy rozdali ludziom kartki, głosowanie miało wyłonić najlepszego bębniarza. Było dość wcześnie, a że wszyscy punkowcy nie chodzili wtedy do szkoły, większością głosów zostałem szczęśliwym zwycięzcą, ku uciesze kumpli i koleżanek. Fantomas [sympatyk kapeli - red.] to się nawet wykąpał z tej okazji w stawie, mocząc swoją szpanerską skórę.

Jest to fragment książki Jakuba Michalaka 'Nie będę wisiał ukrzyżowany'. Do kupienia najlepiej przez internet.



* * * * *

SEDES - Live WDK Wrocław 84
mediafire

SEDES - Jarocin 84
mediafire

SEDES - Live "Bakara" Wrocław 84
mediafire

SEDES - Park Południowy 83
mediafire


3 komentarze:

  1. witaj,jak sciagasz utwory z mojej strony i dajesz na swoj blog to moglbys chociaz wspomniec skad one sa. powodzenia w grzebaniu w necie

    www.punkoirarerecording.net
    www.punkoirarerecording.net/mp3/

    OdpowiedzUsuń
  2. fakt, trzy utwory 'ukradłem', pozdro

    OdpowiedzUsuń
  3. Grałem w Parku Południwym przed Sedesem w zespole Easter Egg na basie i ustaliłem tą kolejność z Fantomasem (Jarkiem) i nie pomyliłem się... była niezła zadyma. Szkoda, że nie mogę odnaleźć nagrań mojego zespołu z tego koncertu (niestety nie graliśmy punk) ale rzeczywiście Sedes był z mojego podwórka - Kucharz (byliśmy sąsiadami) oraz Kajtek (pamiętam jego siostrę) i mimo to, że nosiłem długie pióra (byłem hipem) to bywałem i w garażu i pod wieżą ciśnień.
    Pozdrawiam
    Irek Krupa

    OdpowiedzUsuń