wtorek, 23 marca 2010

DEZERTER Propozycja jest ponętna, na ile się wyceniasz..?

Wywiad z Dezerterem z BRUMU - nr 4 , 1994 r.

My : W początkach lat 80 - tych wylała się cała fala zespołów punkowych : TZN XENNA, DEUTER, DEZERTER, ABADDON, REJESTRACJA i inne. Po latach został tylko DEZERTER. Dlaczego Waszym zdaniem tak się stało?

KRZYSZTOF GRABOWSKI : Możemy mówić tylko we własnym imieniu.Aby ocenić całe zjawisko trzeba by porozmawiać z każdą z tych rozwiązanych kapel. Na pewno znaczenie tu miały problemy materialne, problemy związane z wojskiem, narkotykami, niemożność nagrywania - kiedy zespoły nie mogą się usłyszeć rozpadają się. Pojawiły się pytania: Czy jest sens robić to dalej... A to były zespoły niepokorne, które nie chciały o nic prosić...
ROBERT MATERA : Jeśli chodzi o nas, to myślę, że pozostaliśmy, bo byliśmy uparciuchy.
K.G. : Byliśmy zdeterminowani, wydawało nam się, że ten zespół naprawdę jest dla nas najważniejszy.Od pewnego momentu, wszystko co robiliśmy w życiu, było podporządkowane temu żeby zespół był i działał.

My : Zaczynaliście jako zespół zbuntowany, kontrowersyjny. Czy było w tym więcej szczeniackiej fanfaronady, czy od początku mieliście pewną wizję działalności, wiedzieliście dokładnie, co chcecie osiągnąć i jakimi środkami się posługiwać.

K.G : Sądzę, że odpowiedź leży pośrodku. Kiedy ma się te naście lat człowieka rozpiera energia.
R.M : Dojrzewaliśmy w osobliwych czasach... Nagle pojawia się stan wojenny, zwiększa się ciśnienie, ogarnia cię wkurwienie. Tym bardziej chcesz się wyładować.
K.G : Wszystko co się działo, wokół wzbudzało w nas pewien rodzaj agresji. Reagowaliśmy generując dźwięki i słowa. I mieliśmy nadzieje że ktoś nas usłyszy i może coś się zmieni.

My : Na ile istotny był wtedy dla Was tzw. element polityczny?

K.G : Znacząca była negacja polityki w ogóle.Czyli : każda polityka jest do dupy i trzeba o tym głośno powiedzieć. Pamiętam że w pierwszej wersji tekstu "Poroniona generacja" był fragment : "nie ma nadziei nie ma przyszłości ani w partii ani w Solidarności".Potem przestaliśmy to śpiewać, bo już nie było "Solidarności". Ludzie z "Solidarności mieli własne sprawy do załatwienia - zmienić system. My mówiliśmy "Po co jest system?rozpierdolmy go!". Wszyscy znaczący politycy nie mieli pojęcia o młodzieży, o ruchach awangardowych. Takie kujony, klapki na oczach i tylko te manifesty polityczne. Zero czadu.


My : We wkładce Waszej ostatniej kasety pojawia się notka, że powstaliście z zamiarem tworzenia kultury alternatywnej. Czy zgodzicie się że ograniczył się on do wstępnego etapu, tzn. negacji?

K.G : Ja się nie zgadzam, doprowadziliśmy do wydania własnym sumptem dwóch kaset Dezertera i czterech numerów własnej gazety. Była to realizacja pewnej wizji, która nam przyświecała - stworzenie niezależnej sieci wydawniczej, niezależnej od monopolu, państwa i cenzury.
R.M : Trzeba zacząć od tego: Był rok 1981.W Polsce istniały dwie wytwórnie fonograficzne, z których jedna przy okazji produkowała dynamit, a druga była kierowana przez sekretarza d/s młodzieży KC PZPR. Było kilka studiów nagraniowych - oczywiście wszystkie państwowe. Cykl wydawniczy wynosił rok, pod warunkiem, że wcześniej piosenki przeszły przez cenzurę, która nakazywała zmieniać teksty.No i pieniądze. Na gitarę zarabiało się przez parę lat.

My : Jak w tych warunkach wyglądały Wasze pierwsze koncerty?

K.G : Początek był trudny. Pierwsze koncerty trwały po prostu 10-15 minut. W listopadzie 81 r. na Łowickiej w Warszawie zadebiutowaliśmy przed publicznością. Mogliśmy zagrać trzy piosenki, ale ponieważ nasze numery były krótkie, postanowiliśmy grać dopóki nas nie wyrzucą. Udało się zagrać sześć.
R.M : A w ogóle grało się wtedy kilka koncertów rocznie. Zespół egzystował raczej na zasadzie prób i spotkań ze znajomymi.

My : Tamte występy odbywały się jeszcze pod nazwą SS20. Dlaczego doszło do jej zmiany?

K.G : W stanie wojennym nikt w Polsce nie odważyłby się zrobić plakatu z tą nazwą. Już podczas naszego pierwszego pierwszego Jarocina w 1982 mieliśmy przeboje z milicją. To paranoja, nieprzekładalna na dzisiejszy język. Oni doszli do wniosku że SS20 oznacza SS-mani XX wieku. Pomyśleliśmy "wiadomo, milicjant głupi nie wie, co to jest SS20", ale po Polsce rozeszła się plotka, że zespół o tej nazwie ma "zakaz" grania.A my byliśmy pełni energii i w ogóle na niezłej fali po udanym koncercie w Jarocinie. Chcieliśmy grać, zmieniliśmy nazwę i działaliśmy dalej. Ludzie i numery pozostały te same

My : Ale Waszego singla wydała państwowa firma...

K.G : Udało się to dzięki Markowi Proniewiczowi, ówczesnemu szefowi Tonpressu i Markowi Wiernikowi. Wiernik był w ogóle pierwszym facetem, który o nas napisał i odważył się użyć nazwy SS20 w gazecie. Aby mogło dojść do naszej sesji potrzebny był pretekst. Była to nagroda jakiegoś tam turnieju młodych talentów. Razem z nami załapali się jeszcze Klaus Mitffoch i Śmierć Kliniczna. Nie dać obiecanej nagrody - obciach. No i tak singiel trafił do sklepów, mimo tego, że niejaki pan Butrym - sekretarz d/s młodzieży przy KC, czy ktoś taki, stawał na głowie żeby do tego nie doszło.


My : Czy nie mieliście obaw, że to wydawnictwo może zostać odebrane jako rodzaj kolaboracji?

R.M : Myślę, że nasza intencja była jasna od początku - trzeba się dorwać i wygarnąć, wykonajmy jakąś prowokację. Ludzie przychodzili do nas potem i mówili "ale zrobiliście w chuja tych komuchów!"

My : A jednak część nakładu została wstrzymana...

R.M : Z dwunastu przygotowanych przez nas piosenek przez cenzurę przeszło cztery. Nie dostrzeżono ironii zawartej w tych tekstach, wzięto je poważnie. Dopiero potem ktoś się zorientował, że to nie są hymny pochwalne a robienie w głąba...
K.G : Pani cenzorka (istniała wówczas taka oficjalna instytucja państwowa, która wykreślała słowa piosenek, albo dyskwalifikowała całe utwory) zgodziła się na te cztery utwory, ale pod warunkiem, że wysłucha interpretacji tekstów. Oczywiście nikt nie poszedł do niej z taśmami. Skończyło się na tym, że część nakładu naszego singla została przerobiona na grzebienie.

My : Czy to właśnie kłopoty związane z singlem sprawiły, że zrealizowaliście pomysł samodzielnego wydawania kaset pod szyldem "Tank Records"?

R.M :Kaset wyszło tyle, ile ,mogliśmy przegrać na dwukasetowym magnetofonie, kupionym za pieniądze z singla. Magnetofon pracował aż do kompletnego zużycia i na tym działalność "Tank Records" zakończyła się. Na następny nie było forsy.
K.G : Wydaliśmy cztery tytuły, z czego dwa to składanki, nagrane w śladowych ilościach. Dwie główne pozycje "Jeszcze żywy człowiek" i "Izolacja" wyszły w nakładach po około 1000 sztuk każda, no może trochę mniej.

My : "Jeszcze żywy człowiek" to zapis koncertu z Jarocina 1984. To wydarzenie pamiętne dla Was również z innych względów...

K.G : To było na początku sierpnia - niemożebny upał, na stadionie unosiły się tumany kurzu. Poprosiliśmy organizatorów aby polać ziemię wodą, zrobi się chłodniej, zniknie kurz. W pobliżu stały wozy strażackie, gdyż strażacy byli m.in. ochroną koncertu (chodzili z siekierami u pasa, co było niezłym odjazdem). Odpowiedziano nam "nie gadajcie tylko grajcie". Postanowiliśmy więc kontynuować dyskusję publicznie, z pomocą mikrofonów. Zaczęła się słowna przepychanka. Oni : "to niemożliwe, kabel idzie pod ziemią, 3 tys. voltów, wszystkich pozabija". My : "A jak spadnie deszcz?" Ludzie wyczuli że organizatorzy nas olewają. Odwrócili się w stronę konsolety i zaczęli krzyczeć : "Komuna! Komuna!"
R.M. : Kiedy 10 tys. osób krzyczy na ciebie "Komuna" nogi się uginają. Przybiegł Chełstowski, który nie znał początku awantury i zaczął wydawać rozkazy : "grać, albo schodzić ze sceny". Odłączyli nam mikrofony chcąc zakończyć dyskusję. Wtedy ludzie wzięli to, co było pod ręką - piach, grudy ziemi i zaczęli rzucać tym w konsoletę.
K.G. : Usłyszałem wtedy w odsłuchach tekst w rodzaju : "albo gracie, albo 2 tys. ZOMO-wców, czekających w pobliskim lasku rozwiąże to zgromadzenie". Poczułem się kiepsko i nie było wyjścia. Trudno było narażać publiczność. Ale koncert był zajebisty. W powietrzu nagromadziło się tyle adrenaliny. Czad niesamowity.

My : Do wywołanych przez Was "skandali" należy też słynna historia z "Trybuną Ludu..."

R.M. : Był taki koncert w Remoncie - nie pamiętam w 1983 albo 1984 roku. Chcieliśmy aby był inny niż wszystkie poprzednie. Była przygotowana specjalna scenografia z gazet, które zresztą w ciągu paru chwil grania zmieniły się w strzępy.
K.G. : Mamy taki numer "Nowe wiadomości", podczas jego wykonywania rzucaliśmy do publiczności sterty gazet, a oni wyczuwając nasze intencje szatkowali je na kawałeczki. W końcu tych kawałeczków było po kolana, jak śniegu, który padał dwa dni bez przerwy.
R.M. : A to wszystko zbiegło się z jakimiś kolejnymi wyborami w Polsce, w związku z czym, sprawa koncertu została poruszona przez jednego z zagranicznych dziennikarzy na konferencji prasowej rzecznika rządu Jerzego Urbana.
K.G. : "Czy to prawda że zespół Dezerter ostentacyjnie darł "Trybunę Ludu" i namawiał ludzi do bojkotu wyborów?" ...Nawiasem mówiąc trochę prawdy w tym było.
R.M. : I tak zaczęła się nasza kariera polityczna.
K.G. : Bardzo "inteligentny" dziennikarz wrobił nas w niezłe gówno. Nieźle potem musieliśmy się tłumaczyć. Dostaliśmy wezwanie z Ministerstwa Kultury i Sztuki, co było z ich strony i tak eleganckie - mogło przecież pochodzić od innych organów. Nasz ówczesny manager Majonez wystosował bardzo sprytne i perfidne pisemko, które potem, jako odpowiedź dla dziennikarza wyrecytował pan Urban, jakby mówił własnymi słowami.

My : A jak doszło do tego że w Stanach Zjednoczonych ukazała się Wasza płyta?

R.M. : Przede wszystkim dlatego, że nie można było tego zrobić w Polsce. Po prostu dziwnym zbiegiem okoliczności zawitał do Warszawy na koncert kanadyjski zespół D.O.A. Spotkaliśmy się z wokalistą Joey'em Shithead'em. Tu, w Hybrydach, przy tym stoliku gdzie teraz siedzimy (śmiech). Słyszał o Dezerterze, bo dobre recenzje naszego singla docierały do ludzi, którzy szerzej interesowali się punk-rockiem także w Ameryce. Zmartwił się, widząc jak wyglądają tu warunki. Szczęka mu opadła kiedy zobaczył nasz sprzęt. Obiecał wydać naszą płytę w Stanach, jeśli tylko dostarczymy mu materiał. A że nie było możliwości wynajęcia studia, daliśmy mu nagrania, które już były - wszystkie zapisy koncertów, którymi dysponowaliśmy, materiał z singla i nagrania z radiowego studia Programu Pierwszego (udało nam się zrobić kiedyś taką nielegalną sesję). Joey zabrał to wszystko do Kanady, zmontował materiał w Stanach i zainteresował nim firmę "Max R'N'R". Płyta ukazała się w 1987 roku pod tytułem "Underground Out of Poland".


My : Jaki oddźwięk płyta wywołała za Oceanem?

R.M. : Przy tak słabej jakości nagrań trudno było oczekiwać rewelacji. Była raczej ciekawostką na zasadzie : punk z polski, nagrany w sercu komuny.
K.G. : Oddźwięk tej płyty był ważny z innych względów. Zaowocował naszymi zagranicznymi kontraktami, koncertami. Zaczęliśmy dostawać wiele listów, nawiązywać znajomości.

My : Czy później były jeszcze jakieś propozycje fonograficzne z zagranicy?

K.G. : "Wszyscy przeciwko wszystkim" i "Blasfemia" ukazały się we Francji.

My : Na swój pierwszy krajowy album czekaliście 7 lat. Ukazał się w wersji "ozdobionej" słynnymi cenzorskimi pikaniami...

K.G. : Dla młodych ludzi dzisiaj cenzura jest sprawą mało zrozumiałą. Niby wszyscy o niej wiedzieli, ale do większości młodzieży to nie docierało. Oni się tym nie interesowali. Były piosenki w radio, koncerty, Jarocin...
R.M. : Nie wiedzieli, że w Jarocinie był pan, który prosił o maszynopisy wszystkich tekstów i siedząc na ławeczce sprawdzał jakie piosenki były śpiewane.
K.G. : Z propozycją wydania płyty zwróciła się do nas taka dziwna firma "Klub Płytowy Razem". Ich płyty można było kupić tylko dzięki jakiejś tam legitymacji klubu. Złożyliśmy cenzurze 40 piosenek. 25 odrzucono. Mówimy wtedy "no to nagrywamy te 15 pozostałych". Oni na to "dobrze ale to i tamto słowo zmienimy". My : "Zróbmy na nich piki". No i tak stanęło.

My : Przypominacie sobie jakie słowa zastąpiono pikowaniem?

R.M. : Były ostre zwroty typu "spierdalajcie". Reszta kojarzyła się politycznie. Teraz wydaje się to śmieszne. Np. : "Afganistan" - wyjaśnijmy młodzieży, że to kraj, w którym ZSRR rozpętał wojnę - proponowano nam zmienić na "Falklandy". Następnie "Wojciech" czyli imię naszego słynnego JARUZELA. W zdaniu "Dzikie kontrole patrolują ulice", patrole mogły być ciche, a co najwyżej "dziwne" (śmiech, i to duży), czyli wiele w sumie zależało od inwencji cenzorów. Rozpisaliśmy nawet konkurs - jakie słowa zostały wykreślone.

My : Kolejna, druga płyta ukazała się w równie dziwnym, biorąc pod uwagę Waszą muzykę, Wydawnictwie "Polljazz".

R.M. : Oni jedni nas chcieli.
K.G. : Firma była na skraju bankructwa i dzięki naszej płycie mogła przetrwać trudny okres. Piosenki też były cenzurowane, ale te które zostały, były zaakceptowane w całości, bez skreśleń, co nawet nas zdziwiło.
R.M. : Odwilż była już blisko.
K.G. : Szkoda tylko, że studio było beznadziejne i płyta jest źle nagrana. Brzmi jakby pochodziła z Mongolii. Chociaż numery są w porządku, nie lubimy jej.

My : Następny album "Wszyscy przeciwko wszystkim" brzmi już znacznie lepiej. Co się zmieniło w pracy nad nim?
K.G. : To był pierwszy materiał, który zrobiliśmy sami, tj. za własne pieniądze. Mieliśmy pełną kontrolę nad nagraniem, a potem sami szukaliśmy wydawcy. Z tej płyty jesteśmy zadowoleni. Uważam, że to dej pory brzmi świeżo.


My : Zmieniliście też trochę swoją muzyczną stylistykę...

K.G : Minęło już parę lat...

My : Czy można powiedzieć, że kanon punkowy przestał Wam z czasem wystarczać?

R.M. : Nie wiemy czy zaczęliśmy odbiegać od kanonu. Jeśli za kanon przyjmiemy sztywny stereotyp : trzy rodzaje rytmów, dwa sposoby gry na gitarze, to może tak. Ale jeśli rozumiemy przez to rodzaj ekspresji, to z pewnością nie.

My : A jednak po "Blasfemii", kolejnej płycie Dezertera, zaczęliście mówić, że to już nawet nie hard-core, a cross-over. Wielu ludzi słuchających Waszej muzyki, oddanych przy tym surowemu punkowi przestało nadążać za tempem Waszych zmian.

R.M. : Zauważyliśmy, że za szybko się rozwijamy i wyprzedzamy epokę o jakieś 2-3 lata.
K.G. : Dochodzi czasem do głupich sytuacji. Niektórzy zarzucają nam komercjalizację muzyki, ale to przeważnie ci, którzy za nami nie nadążają. Czyli gdybyśmy poszli na komercję z naszego punktu widzenia - grając tak, żeby słuchało nas więcej ludzi, to oni uznaliby, że wszystko jest w porządku.

My : A nowy materiał? Jaki on będzie muzycznie?

R.M. : Ja to nazywam powrotem do korzeni, z tym, że do własnych. Pewne rzeczy, które bąknęliśmy sobie pod nosem na poprzednich płytach, chcemy teraz powiedzieć wyraźnie i mocno. "Mieszania" będzie dużo, ale będzie to co innego niż ogólnie panujące tendencje. Jak by znowu pod prąd...
K.G. : Tendencja jest po prostu taka, żeby udawać Amerykanów. My ich nie będziemy udawać na pewno.
R.M. : Co nie znaczy, że teraz będziemy udawać Ruskich.

My : Jak narazie Waszym ostatnim wydawnictwem jest kaseta "Jak powstrzymałem trzecią Wojnę Światową". Czemu taki tytuł?

R.M. : Jak zwykle z przekory.

My : Dlaczego zdecydowaliście się wydać taki archiwalny materiał składankowy?

K.G. : Pomysł wziął się stad, że dostawaliśmy bardzo dużo listów, żeby to przegrać komuś stare numery, to taśmę pożyczyć itp.
R.M. : Spotkaliśmy też ludzi, którzy mieli już "szóstą" kopię jakiejś starej piosenki, tak że zostawał na niej już głównie szum i pytali nas : "co śpiewacie w tej zwrotce?"
K.G. : Ale dość długo musiałem przekonywać Roberta do tego pomysłu.
R.M. : Nie wiedziałem, czy coś takiego w większej ilości spodoba się... Dopiero po zmontowaniu tych piosenek okazało się, że pomimo archiwalnej jakości niektórych nagrań jest w tym jakaś energia, która pobudza i sprawia, że serce rośnie.

My : A dlaczego w takim razie na okładce kasety znalazło się takie "kółeczko" z napisem "cztery nagrania z udziałem Kasi Nosowskiej"?

R.M. : Jak łatwo się domyślić była to sugestia wydawcy o kółeczko była walka i w końcu udało nam się wynegocjować by w kolejnym nakładzie naklejono je już tylko na folię.

My : W nowych wersjach starych piosenek znalazły się pewne zmiany tekstowe...

R.M. : To zmiany które idą z czasem. Pewne rzeczy inaczej się teraz nazywają, ale głupota ludzka zostaje taka sama.
K.G. : Popełniliśmy jeden błąd, ostatnia linijka "Ku przyszłości" powinna brzmieć "towarzyszu były, kapitalisto miły", i wszystko byłoby jasne.

My : Składanka była okazją do przypomnienia muzyków którzy grali w zespole kiedyś. Z czego wynikały zmiany personalne w Dezerterze?

R.M. : Brały się zawsze ze spraw życiowych i tzw. mentalnych. STEPA poszedł do wojska a 2 lata nieobecności basisty to trochę za długo dla normalnego funkcjonowania zespołu.
Jeśli chodzi o SKANDALA to zespół przestał go interesować, jakby stracił wiarę, że zdołamy coś zrobić, a może po prostu przestało mu się chcieć. Przestał przychodzić na próby, poświęcać zespołowi czas i energię. Z kolei Paweł też zaczął oscylować w inną stronę i muzycznie, i w stosunkach z nami. Poza tym, od czasu kiedy zaczął grać w Armii kolidowało to z funkcjonowaniem naszego zespołu. Ogólnie przez lata nie było przecież tych zmian aż tak wiele. To, z kim gramy, jest dla nas bardzo ważne i zwykle musi minąć długi okres adaptacyjny zanim naprawdę z kimś się dogadamy.

My : Zawsze byliście zespołem "zaangażowanym", walczącym. Teraz wiele rzeczy zmieniło się. Czy zmienia to Wasze nastawienie?

K.G. : Jeden system upadł, ale teraz podobno budują nowy. Tak właśnie dosłownie się wyrażają. Znowu jest z czym walczyć (chłe chłe).

My : A czy zmieniliście w jakiś sposób środki walki?

K.G. : Cały czas staramy się docierać do ludzi i sugerować im pewne rzeczy. Zwracać ich uwagę na pewne sprawy, w taki sposób aby mogli się zmienić. Przynajmniej takie mamy nieskromne zamiary. Uważam że kiedy zmienią się ludzie, zmieni się wszystko. Przestaną akceptować rzeczy, na które godzą się nieświadomie.
R.M. : Myślę, że warto coś robić właśnie w kulturze. Wywołuje się wtedy taki wewnętrzny ferment. To nie tyle "burzenie" przyczyn, co dociekanie stosunków.
K.G. : To nie jest tak, że żyjemy po to żeby walczyć. Byłoby to bez sensu. Bylibyśmy zadowoleni, gdyby nie było o co walczyć. Pomysłów mamy tysiące. Możemy grać inaczej, możemy śpiewać co innego. No, ale jeżeli coś się źle dzieje, to my chcemy o tym powiedzieć.

My : Dotknęliśmy już wcześniej kwestii tak charakterystycznej dla naszych czasów, czyli komercjalizacji. Macie dość mocną pozycję na rynku i rodziny na utrzymaniu. Jaka jest granica pomiędzy niezależnością a "sprzedaniem" siebie? Dezerter i pieniądze...

K.G. : Zauważyłem, że o komercjalizacji mówią najchętniej ludzie, którzy są jeszcze na utrzymaniu rodziców. Dla forsy możemy robić co innego. Nie będziemy robić muzyki na sprzedaż, bo ona jest zbyt ważną częścią naszego życia. To byłoby tak, jakbyśmy sprzedali siebie. Trudno o tym mówić, ale tak to jest. Zarabianie pieniędzy - tak, ale nie za wszelką cenę. Nie będziemy się zmieniać po to, żeby zarobić więcej kasy. Po prostu uczciwość.

My : A jak myślicie, dlaczego punk stał się obecnie w Polsce muzyką, która - co tu ukrywać - tak dobrze się sprzedaje?

R.M. : To chyba taka specyfika polskiej rzeczywistości, coś co miało miejsce w kulturze, ale co było przez wiele lat tępione, może wreszcie się rozwijać i następuje ogólne odreagowanie. A sprzedawalność jest jakby dalszym tego skutkiem. Poza tym, czy musi być tak, że punk to zjawisko marginalne?
K.G. : Być może okaże się, że Polska jest jedynym krajem, gdzie zespoły alternatywne są ważniejsze od tej całej masy pop.
R.M. : Ja bardzo się cieszę jeśli coś jest nienormalne, bo normalność "Made in Poland" jest beznadziejna.



My : Pytaliśmy już Was o okres "burzenia" w działalności grupy. Nie sądzicie, że nadszedł czas "budowania"? W oparciu o takie zasady jak wyrzeczenie się przemocy, pacyfizm, wegetarianizm...

K.G. : Ja myślę, że sam dla siebie zbudowałem własne podstawy i oparłem na nich swój sposób życia. Po prostu udało mi się zacząć żyć tak, jak przez wiele lat uważałem, że żyć się powinno. Teraz konsekwentnie to robię. Nie zbudowaliśmy żadnej nowej ideologii (śmiech).
R.M. : Nasz sposób życia, to o czym śpiewamy, nie służą indoktrynacji, ani budowaniu sobie autorytetu. Własne myślenie, własny osąd to dla mnie podstawy bycia wolnym człowiekiem.
K.G. : Doszło natomiast do rozwinięcia pewnych tematów, które towarzyszyły nam od początku, w sposób bardziej twórczy. Na początku mówiliśmy "nie". Teraz mówimy "nie, dlatego że...". Podejrzewam że jest jeszcze etap "skoro nie i dlatego że... , to właśnie tak...".

My : Czyli, może dojść do tego, że Dezerter będzie śpiewał piosenki miłosne?

K.G. : Moim zdaniem o uczuciach się nie dyskutuje albo się je czuje, albo nie. Po co o nich śpiewać? Czy tylko po to, aby się pochwalić, że się je ma? Bez sensu! Mamy taką piosenkę "Chciałbym powiedzieć ci coś o miło?i, bo o nienawiści już prawie wszystko wiesz". Ale to nie była piosenka miłosna.

My : Wasi pierwsi fani weszli już w dorosłe życie. Stali się ludźmi, którzy decydują nie tylko o swoich sprawach. Jak sądzicie, jakie rady pozostawiła w nich fascynacja Dezerterem?

K.G. : Miejmy nadzieje, że część z nich została naładowana tą energią, którą można było wtedy wyczuć w powietrzu.
R.M. : Bo my jesteśmy takimi przekaźnikami energii. Tylko nie bardzo wiem jak tą energię nazwać. Ale na koncertach wszystko się skleja - muzyka, słowa i coś jeszcze, następuje przekaz i czasem coś z tego wynika. Chciałbym, żeby nie było to bezkrytyczne przyjmowanie, ale pobudzenie do samodzielnego działania.
K.G. : Pragnęliśmy zainspirować do tego aby myśleć samemu za siebie, pozbywać się schematów. Dotyczy to również ludzi, którzy muzyki zaczynają słuchać dopiero teraz.

My : Na co chcielibyście otworzyć oczy właśnie tym najmłodszym słuchaczom, którzy znają wyłącznie współczesne realia?

K.G. : Poczekajmy na najnowszą płytę. Ona będzie odpowiedzią na to pytanie. To będzie mocny przekaz i wszystko się wyjaśni.

My : Czy jesteście zadowoleni z tego co osiągnęliście przez 12 lat działalności?

R.M. : Wiesz, kiedy mnie pytają "co słychać w zespole?", mówię "jak zwykle powoli, ale do przodu". Jestem zadowolony, chociaż sadzę, że gdyby nie czas i miejsce. w których przyszło nam działać, byłbym zadowolony o wiele bardziej.
K.G. : Ja żałuję, że straciliśmy masę czasu. Co najmniej 5 lat. Gdybyśmy pierwszą płytę nagrali w 1983 roku, dziś bylibyśmy w zupełnie innym punkcie. Jednak z drugiej strony wystarczy, że spotkasz jednego człowieka, który Ci podziękuje, powie "super, że jesteście", bo dzięki temu np. : wyszedł z dołka, to już jest taka satysfakcja, że myślisz sobie "warto było".


My : A nie czujecie się "żywą legendą"?

R.M. : Czuję się żywy i świeży. Myślę że zrobię jeszcze parę fajnych rzeczy, takich zupełnie nieprzewidywalnych dla twórców tych legend.
K.G. : Legendy tworzy ludzie, którzy nie znają jakiegoś zjawiska i muszą dopowiedzieć je własnymi słowami. Legenda to takie słowo - wytrych. Nie było nas w mediach, na płytach a ludzie potrzebowali abyśmy byli, więc często tworzyli sobie własną legendę.

My : Co się musi wydarzyć, zmienić aby Dezerterzy wrócili do szeregu? A może "Dezercja" jest cechą nabytą na całe życie?

K.G. : Ja zawsze się wyłamywałem. Na przykład nigdy nie paliłem papierosów w szkole.
R.M. : Sprawy już zaszły za daleko i nie ma powrotu do żadnego szeregu. To już jest taki nasz okrutny los (jeszcze większy śmiech), że cały czas trzeba ciągnąć pod prąd.
K.G. : To kwestia wyboru. Świadomego wyboru. Nikt nas do tego nie zmuszał, wybraliśmy i siedzimy w tym. My?ę, że nawet jeżeli kiedyś nie będziemy grali w zespole, to i tak będziemy robić dziwne rzeczy.

My: Pięknie dziękujemy...


Oni :
Krzysztof Grabowski (perkusja, teksty) Robert Matera (gitara, głos)


Wywiad przeprowadzili :
Adam Kowalczyk Rafał Księżyk

Nagrania różnie - Andrzej Getka, Robak, Zwanzig - hey!
Zdjęcia różnie - Michał Wasążnik, Mirek Makowski i inni - hey!

*****

Dezerter - Remont 84
rapidshare

Dezerter - Studio Opole 86
mediafire

Dezerter - Live Szczecin 86
rapidshare

Dezerter - Jarocin 87
rapidshare

Dezerter - Jarocin 83
mediafire



18 komentarzy:

  1. Niejaki pan Butrym odpowiedzialny za zmielenie singla Dezertera był redaktorem naczelnym w Magazynie Muzycznym - taka duża kolorowa gazeta za 20 złotych, w której czasem coś było, nie cierpiał Lady Pank - zawsze wytykał że są kopią The Police i kradną ich pomysły. Umarł jakoś paręnaście lat temu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie było mielenia singli Dezertera, patrz rozmowa z Proniewiczem z Tonpressu w Grunt to bunt

      Usuń
  2. "Znacząca była negacja polityki w ogóle" - to im raczej z czasem przeszło. Teraz jak kombatanci "Solidarności" lubią podkreślać swoją walkę z komuną, wystąpili też niedawno w pisowsko-powstańczej fecie. Starość, panie dzieju, starość. Punkuję od początku lat 80-tych, ale dla mnie i moich kumpli to była zawsze walka z całym złym "systemem", a nie tylko z komunistami czy kapitalistami. I tak mi zostało. Pozdro dla wytrwałych zmieniaczy świata. A dawnego Dezertera trochę szkoda. Balon.

    OdpowiedzUsuń
  3. ...a zespół odwdzięczył się Butrymowi czytając fragmenty jego tekstów na temat zespołu ze sceny w Jarocinie w 1983 r. co wywołało ogólną radość wśród ludzi...

    aaa.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo podoba mi się zdanie "Być może okaże się, że Polska jest jedynym krajem, gdzie zespoły alternatywne są ważniejsze od tej całej masy pop". Zaiste prorocze słowa, chłe, chłe, chłe...

    OdpowiedzUsuń
  5. dzięki, ze mogłem ponownie przeczytać wywiad z Brumu :)

    OdpowiedzUsuń
  6. tak z innej beczki - mam wrażenie, że to prezentowane kiedyś demo SS20 zostało nagrane w 1982, a nie w 1981 roku - na początku utworu ''Nie płacz Zbyszek'' cytują oni przecież piosenkę Perfectu (''Pepe wróć'') nagraną w 1982 roku...

    aaa.

    OdpowiedzUsuń
  7. Co to za utwór Dezertera nr 13 z Remontu 84 ? Nigdy wcześniej go nie słyszałem. Czy ktoś wie jaki to ma tytuł i ma go nagrany w całości ?

    OdpowiedzUsuń
  8. tekst tego utworu był kiedyś drukowany w Na przełaj, było tam jeszcze parę nieznanych tekstów swoją drogą

    OdpowiedzUsuń
  9. czterdziesto letnia mlodziez znowu atakuje

    OdpowiedzUsuń
  10. kawalek 13 pelna nazwa "To tylko ludzie"...mam ksiazeczke z textami Grabowskiego wydana niegdys przez Brulion,w sumie jest tam 86 textow piosenek.
    R.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ps.Co do kawalka "Nie placz Zbyszek" to powstal w 81 tak przynajmniej jest napisane w owej ksiazeczce!

    OdpowiedzUsuń
  12. A nie ma ktos zapisu tego NAJWAZNIEJSZEGO koncertu Dezertera z Jarocina 1984 roku?

    OdpowiedzUsuń
  13. w poprzednim poście o Dezerterze jest kaseta Jeszcze żywy człowiek właśnie z tym koncertem

    OdpowiedzUsuń
  14. Noo, Kolego jak chcesz to potrafisz. Tak trzymaj. Profesjonalny opis do każdego posta to jest siła Twojego bloga.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  15. staram się ale nie zawsze można znaleźć coś ciekawego

    OdpowiedzUsuń
  16. są jescze jakies nieznane studyjne nagrania dezertera -tak jak ta sesja z 4 kawalkami " THÓRZE ,PALAC ITP"...?

    OdpowiedzUsuń
  17. O "zmieleniu" Dezertera w tomie 3 GRUNT TO BUNT, lipiec 2013, powie Marek Proniewicz. Wiarygodne źródło. Pozdr GW

    OdpowiedzUsuń